Królowa ognia

 

Jesień – kolorowe liście spadają z drzew, robi się chłodno, a co gorsza, słońce zachodzi szybciej. Kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam spędzać jesienne i zimowe wieczory przed kominkiem, wpatrując się w trzaskający ogień, ogrzewając ręce i stopy. Dziś, niestety, pozbawiona jestem tego luksusu. Przywiązanie do żywego ognia jest jednak we mnie tak silne, że muszę je sobie jakoś rekompensować.

Świece w mieszkaniu – ozdoba czy zagrożenie

świece zapachowe yankee candleMój partner śmieje się, że kiedyś w końcu spalę całą chałupę. Bywało, że obiecywał zorganizowanie dla mnie ogniska na balkonie. Na szczęście na żaden z takich pomysłów nie wpadłam – palę świeczki. Przetestowałam już świece chyba każdej firmy dostępnej na polskim rynku. Najgorzej sprawdzają się wkłady do zniczy, które kiedyś kupiłam skuszona atrakcyjną ceną i obietnicami producenta o ich trwałości. Nie dość, że plastikowe opakowanie brzydko zadymia się podczas spalania, to właśnie ten produkt nieomal nie doprowadził do pożaru. Mimo że znicz stał na podstawce dedykowanej świecom, w pewnym momencie doszło do zapalenia plastikowej osłonki, w której się fabrycznie znajdował. Pamiętam, że nieco wtedy spanikowałam. Skończyło się na mokrych książkach i szorowaniu szafki, na której wszystko stało, ale dostałam swoją nauczkę. Od tamtej pory zachowuję się nader przezornie i kupuję świeczki wyłącznie w szklanych świecznikach. Odpowiednią obudowę mają np. świece zapachowe yankee candle. Chodzi o to, żeby słoiczek sięgał wyżej niż wosk i co najmniej tak wysoko jak płomień po jej zapaleniu.

Przygoda ze zniczem nie wyleczyła mnie z mojego umiłowania ognia. Mimo że nie zwariowałam i nie trzymam pod łóżkiem gaśnicy, jestem teraz dużo ostrożniejsza. Przestałam lubić świece wolnostojące i nigdy nie zostawiam żywego ognia, kiedy wychodzę na dłużej niż minutę. Być może kiedyś doczekam się kominka z prawdziwego zdarzenia, w tym sezonie jednak będę musiała zadowolić się jego namiastką.